Foch nieprzepracowany
- środa, 01, sierpień 2018 08:27
- Andrzej Pilipiuk
Zrobiłem tego lata 4 tyś km. przez Szwecję i Norwegię. to była wycieczka typu "skandynawia jednopiętorowa" (parafrazując tytuła Ilfa i Pietrowa). Patrzyłem jak się ludziom żyje. W stolicach, w miastach, w miasteczkach.
Towarzyszący mi kumpel zwrócił uwagę na kilka rzeczy. Po pierwsze demografia: Szwecja ma ciut ponad 8 milionów mieszkańców. to mniej więcej 4 razy mniej niż Polska. Jeśli chodzi o bogactwa naturalne - kuso. trochę żelaza w Laponii, trochę miedzi w Dalarnie. Od strony żywnościowej - nienadzwyczajnie - gleby marne (Smalandia to dobry przykład...) okres wegetacji krótki.
Potencjał gospodarczy Polski jest 3-4-5 razy wyższy. Ale to oni mają 4-5-6 razy lepsze zarobki. to oni zima pakują dzieci w samoloty by spędziły ferie w Hiszpanii.
Szwecja w latach 20-tych była biedniejsza niż Polska - a przypomnę że nasz kraj borykał się z katastrofalnymi zniszczeniami po I wojnie św.
*
TEORETYCZNIE TO SZWEDZI POWINNI PRZYJEŻDŻAĆ DO PRACY W POLSCE.
*
dociekam przyczyn. Znajduję główną - czas komuny. 45 lat kiedy świat się rozwijał a my dreptaliśmy w miejscu. Znajduję drugą przyczynę: czas postkomuny - kiedy to przy aplauzie "naszych" władz staliśmy się niemiecką kolonią i zapleczem surowcowo-demograficznym IV Rzeszy. Trzecia przyczyna to nasze własne lenistwo i bałaganiarstwo.
Problem w tym że ta trzecia przyczyna nie jest nam przyrodzona ale została indukowania. Mamy bardzo mało przykładów pozytywnych - ze ktoś miał pomysł, zrealizował, rozwinął, jest kimś. Za to na każdym kroku mamy przykłady: ktoś miał pomysł, spróbował i malowniczo dostał w łeb.
Będzie o tym szerzej poniżej.
*
Owszem - z opresyjności komuny zdałem sobie sprawę około roku 1984-5 ale przypomnę: urodziłem się w 1974-tym. W zrozumieniu otaczającej mnie rzeczywistości i tak wyprzedziłem znacząco moich rówieśników.
Mając 11 lat zaplanowałem że zostanę pisarzem. W tym także znacząco wyprzedziłem rówieśników. większość w wielu lat 15-tu nie miała pojęcia jaki zawód wybrać, znaczący odsetek nie wiedział tego nawet wieku lat 19-tu - po maturze.
swoja drogą to zabawne mój krewny - obecnie lat 93 w wieku lat 11 zaczął po lekcjach chodzić na naukę do wojsławickich szewców.
mając lat 16 w chwili wybuchu wojny był w stanie utrzymać się z szycia butów...
ergo: i ja i On zaczęliśmy wcześnie naukę zawodu i mieliśmy sprecyzowane plany.
*
Mój nieprzepracowany foch na rzeczywistość ma szerokie i złożone przyczyny. Podstawowa: skutkiem zaszłości historycznych przez całe życie znajduję się nie w tym miejscu w którym powinienem. Dziś mając przyzwoite dochody i wykonując prestiżowy zawód - nadal znajduję się nie w tym miejscu w którym powinienem.
jestem pisarzem a nie np. doktorem archeologii.
Po prostu mam focha bo zachowuję świadomość krzywdy. Zarazem ten foch mnie napędza, nakręca do tego by się odgryźć, nadupczyć wielkiemu złemu światu, pokazać całej tej ludzkiej mierzwie która mnie niszczyła i skreślała jak cholernie się pomylili. niech dupków krew zaleje.
*
Historycznie podchodząc:
Znam przyczyny dla których mój Dziadek wrócił na wieś klepać biedę, znam przyczyny dla których mój Ojciec nie został światowej klasy uczonym. Rzeczywistość materialna mojej rodziny to w znacznej mierze pokłosie II wojny św. Szwaby wiszą nam jakieś 3 miliony złotych z tytułu reparacji - nie licząc odszkodowań i rent po zabitych. W warunkach komuny wiele planów okazało się niemożliwych do realizacji. Reparacje od komuchów też bym oczywiście poprosił. specpodatek od byłych członków PZPR byłby w sam raz.
*
Swoje życie częściowo spieprzyłem sam i sam nie zdołałem się spiąć by skoczyć wyżej.
czasem zabrakło siły, czasem umiejętności, najczęściej pieniędzy. Często relatywnie niewielkich pieniędzy.
Trochę spraw zawaliłem bo byłem za głupi, a niektóre bo nie słuchałem dobrych rad.
Jak każdy.
*
Jestem pisarzem - bo była to jedyna dostępna opcja.
Jedyny zawód potencjalnie generujący przyzwoite dochody a nie wymagający nakładów własnych.
By zostać rzemieślnikiem - trzeba mieć warsztat i narzędzia.
By zostać rolnikiem trzeba mieć areał
By zostać naukowcem trzeba znać kilka języków, ukończyć lepsze szkoły, a na studiach skupić się na nauce a nie ganiać jak kot z pęcherzem łapiąc każdą możliwą i niemożliwą fuchę byle zarobić parę gorszy.
By zostać biznesmenem trzeba mieć kasę i umiejętności.
By zostać bazarowym kombinatorem trzeba mieć jakikolwiek towar - choćby na krechę.
W wielu zawodach decydują znajomości. Zna się kogoś życzliwego kto pomoże. czasem wytłumaczy, czasem zaklepie fuchę, czasem przekaże informację.
W wielu zawodach decyduje czy jest się w sitwie czy nie. Ale o tym niżej.
Popatrzcie na przykłady w swoich rodzinach - wujek mechanik samochodowy zaczynał od warsztatu w piwnicy segmentu - ale miał ten segment i mógł wykopać kanał. Kuzyn muzyk zaczynał w garażu - ale miał ten garaż gdzie z kumplami grali w weekendy aż dostali pierwszy angaż, sprawdzili się dostali kolejny. W dwupokojowym mieszkaniu w bloku nie da się urządzić warsztatu.
wystartować zupełnie od zera się nie da.
każdy jest kowalem własnego losu.
młotek da się wypiłować pilnikiem z klocka stali. ale trzeba mieć ten pilnik. I stal. i imadło.
Kowadła samodzielnie się nie zrobi...
a czasem muzyk pozna kierownika domu kultury który powie: w czwartki wieczorem mam pustą salę - możecie sobie tam grać.
Bezinteresowna życzliwość ludzka jest ważna.
*
Startowałem od zera. Bez garażu, bez warsztatu, bez znajomości.
pisanie było dla mnie jedyną dostępną opcją.
jedyną szansą by stanąć na nogi, odgryźć się, skoczyć w górę.
by zbudować podstawy kolejnemu pokoleniu by mogło skoczyć jeszcze wyżej,
nadupczyć światu, pokazać że wszyscy ci którzy wdeptali nas w glebę coś przegapili.
do pisania wystarczy czas, wyobraźnia, zeszyt w kratkę i długopis.
i tyle miejsca by położyć ten zeszyt. Biurko, stół w kuchni, deska na kolanach.
Zawsze było mnie stać na zeszyt w kratkę i długopis. Mam sporą skrzynię tych zeszytów.
Zawsze miałem kawałek stołu by położyć ten zeszyt. Albo deskę.
miałem też dość samoświadomości by wyłączyć telewizor na dobre, by pokasować gry komputerowe by skupić się na zadaniu.
30 lat później jako nominowany do asów empiku byłem w pierwszej piątce polskich pisarzy.
*
Nie piszę tego by się chwalić - ale by pokazać że się da.
ok?
*
Nie mam powodu by narzekać na los. Mam 44 lata, jestem młody (zwłaszcza teraz jak przyciąłem brodę) zdrowy, wesoły, kredyt spłaciłem, a jak chcę popływać jachtem po greckich wyspach czy powłóczyć się 3 tygodnie po Skandynawii to też mnie stać.
Zarazem zdaję sobie sprawę że z wieloma rzeczami miałem niewyobrażalnego farta. Bo widzę ludzi którzy podobnie zaczynali i albo sami się potłukli jak szklanki albo ich potłuczono. Znam mądrzejszych niż ja, pracowitszych, bardziej utalentowanych - którzy jednak przegrali.
i tu przechodzimy do tzw. trudności obiektywnych.
Część trudności wynika z samej inercji rzeczywistości. Mieszkasz na wsi - w miejscowej bibliotece nie znajdziesz "opowieści kanterberyjskich", kadra w miejscowej szkole będzie często dobrana wedle klucza "wujek wprawdzie jest idiotą ale trzeba mu dać pracę", a bezrobocie w okolicy sięga 30%. By jechać do miasta, lub za granicę i poszukać tam roboty trzeba choć trochę kasy na początek. I trzeba coś umieć.
Część trudności generują ludzie. Za udupienie dzisiejszej Polski i Polaków nadal odpowiadają ludzie którzy dorwali się do koryta za komuny.
Przypomnę: w Norwegii pow wojnie rozliczono quislingowców anatemą obejmując też ich dzieci i wnuki. Odcięto potencjalny neonazizm od wsparcia w instytucjach ale zniszczono także jego bazę materialną. nie patyczkowano się - gigantyczne grzywny, konfiskaty mienia potem zakaz prowadzenia działalności, zakaz pełnienia funkcji. Syn quislingowca był w Norwegii nikim. Zero szans a zbudowanie jakiejkolwiek pozycji społecznej. Nie miał prawa być listonoszem.
W postkomunistycznej Polsce nie zweryfikowano nawet nauczycieli. Nie ma nawet fizycznej możliwości sprawdzenia czy sąsiad był czy nie był ubekiem.
W Polsce po 1989-tym liczyły się dwie rzeczy: kasa i układy. Jeśli ktoś np. wrócił z USA i miał samą kasę - to szybko przestawał ją mieć.
Znam z autopsji taki przykład. Był sklep, towary brał z hurtowni i firmy importowej. Na faktury w-z. Sklep splajtował. hieny ze skarbówki przyjechały i zajęły cały towar. Firma importowa też splajtowała - nie odzyskali należności. nie odzyskali towaru. A własciciel sklepu okazał się biedny jak mysz kościelna - żadnego osobistego majątku. Ale hurtownię dla odmiany prowadził "smutny" (w zasadzie "były smutny"). Po pierwsze facet od sklepu musiał za towar z hurtowni zapłacić. Oficjalnie nie miał nic - ale jak koledzy smutnego przyszli porozmawiać to na sam ich widok przypomniał sobie że ma dwa albo trzy mieszkania kupione na ciocię i w zasadzie to może je sprzedać "pieniądze będą na poniedziałek". Potem smutny udał się do skarbówki i opowiedział o swojej strasznej krzywdzie zatrudnionym tam kolegom, skutkiem czego odzyskał jeszcze swój towar z depozytu komornika płacąc pro forma ułamek rzeczywistej wartości.
Ergo: tak to działo. Ludzie z układu prowadzili interesy spokojnie i bez jakiegokolwiek ryzyka. Przekręcenie ubeka, byłego milicjanta lub byłego partyjniaka na pieniądzach czy towarze było w zasadzie niemożliwe. Do tego mieli preferencyjne kredyty, umorzenia podatków i inne możliwości niedostępne maluczkim. Do rana by o tym.
Konkurencja była likwidowania. Poczytajcie historię makaronów Malma, albo jakie były okoliczności upadku Optimusa. Albo jak to się stało że grupa michnika przejęła gazetę wybiórczą.
Mając lokalny monopol na rynku pracy, w warunkach wysokiego bezrobocia "biznesmeni" z czerwonymi krawatami stosowali bezlitosny wyzysk. Różnica zarobków właściciela sklepu i zatrudnionych pracowników może być kilkunastokrotna.
Komuniści nie rozpłynęli się we mgle - zbudowali imperia, przekazali dzieciom i wnukom. Układ bardzo dbał o to by nie pojawiała się konkurencja. Jeśli emerytowany gliniarz kupił warsztat samochodowy - to we wsi nie było szans aby powstał inny. Jeśli lokalny partyjniak zakładał dyskotekę to w promieniu 20 kilometrów nie było innej. Lokalne sitwy opanowały wszystko. Na każdym poziomie rzeczywistości. Dziś jest już trochę lżej - ale to często nadal działa.
*
Spróbujcie kupić gospodarstwo na wsi w atrakcyjnym miejscu i pobawić się w agroturystykę. czasy są trochę inne - to już nie będą kłody pod nogami ale nastawcie się na uporczywe łamanie dziesiątków cieńszych i grubszych patyków.
A obok człowiek z sitwy działa spokojnie. A jak mu zagrozicie to was uduszą.
Albo każą się zrewanzować za święty spokój.
*
A czasem jest jak w moim przypadku. Sitwa uzyskuje monopol, za pomocą zaprzyjaźnionego urzędasa tworząc z zawodu korporację. "nie będziecie Pilipiuk archeologiem bo nie". bo są miliony na badania autostrad i to mu zagarniemy te miliony. A ty się bujej frajerze, trzeba było studiować co innego.
*
Teraz przeczytajcie raz jeszcze ze zrozumieniem: to co napisałem powyżej to rzeczywistość nasza. Cokolwiek chcesz osiągnąć musisz harować, brać się z życiem za bary, walczyć ze słabościami własnymi, z trudnościami obiektywnymi, z sitwami i układami. Wszystko to w warunkach kraju biednego gdzie ludzie oglądają każdą stówkę zanim położą ją nam na ladzie.
Nikt na nas nie czeka. Ogromny potencjał energii i czasu musimy poświęcać by zyskać szansę zaprezentowania tego co umiemy. 5 lat chodziłem z maszynopisem Wędrowycza.
W Szwecji nastolatek kończący szkołę dostaje kilka ofert stażu do wyboru. Staże są płatne - dostaje za nie kasę. Jeśli chce się studiować można uzyskać stypendium stypendium. Absolwenci uniwersytetów z tytułami doktorskimi nie siedzą na kasach w Żabce. etc.
Tam się interes po prostu otwiera. Jak się spełni warunki to się prowadzi działalność. Bank jak podpisze umowę to kredytu udzieli. etc
*
Ta świadomość że nikt na nas nie czeka, że nasze zdolności świat ma w d..., a jak spróbujemy coś robić to pewnie dostaniemy w łeb, to jedna z najgorszych, najbardziej toksycznych i niszczących traum...